czwartek, 26 kwietnia 2012

Gdy Tradycja przyszła...

...pod drzewo pandy i zaczęła swoje przyśpiewy, panda spojrzała z zaciekawieniem na tego dziwnie ubranego osobnika. Z każdą minutą jej zainteresowanie rosła, aż w pewnej chwili zdała sobie sprawę, że słyszała już gdzieś podobne melodie. Po chwilę głębszego zastanowienie stanęła jej przed oczyma jej babcia, która śpiewa jej podobne piosenki gdy panda była jeszcze małą pandą. 
Właśnie wróciłam z praktyk, z etnograficznych badań terenowych, które moja uczelnia zafundowała mi w Żywcu i okolicach. Byłam już w tym miejscu w tamtym roku, z tym samym tematem (Polskie święta okresu jesiennego) i muszę się przyznać, że jechałam tam z powrotem z... no po prostu tak bardzo mi się nie chciało jak nigdy wcześniej. Totalnie nie czułam się na siłach, a moje chęci do zrobienie czegokolwiek wyjechały gdzieś i nawet nie raczyły poinformować gdzie. No, ale cóż, jak trza to trza. 
Spakowało się dziecko rano we wtorek i ruszyło z bagażem by zdąrzyć na pociąg do Katowic, gdzie mieliśmy przesiadkę, na 9.22. I ja czułam, normalnie... już od samego początku wszystko było przeciwko mnie. Oczywiście jak to bywa z Dzieckiem Upadku i Demolki, omal z całym tabołem nie wywaliłam się ze schodów jak wychodziłam z akademika- norma społeczna w moim przypadku. Oczywiście uciekł mi autobus... bo jakże by inaczej, wtedy gdy przychodzę na czas to on postanawia przyjechać wcześniej- norma obyczajowa w moim przypadku. No, ale to co się stało później... to był zły omen jak nic! Cóż takiego? zadzwoniła do mnie mama z zapytaniem czy wszystko spakowałam (wierzcie mi, tak ze mną trzeba, kiedyś zapomniałam wziąć walizki z rzeczami z pokoju~~) więc dziecko odeszła na bok by nie przeszkadzały jej w rozmowie przejeżdżające środki MPK. Gadu, gadu, skończona rozmowa, mira wyłacza telefon, chowa do kieszenie i zastyga w bezruchu: moja przypinka hide na ziemi o.O No odczepiła się z torby... z torby do której była PRZYSZYTA! I jak, gdzie co? *mira totalny dezorient* No i wtedy się zaczęło... Przyjechał autobus, zapchany tak że palca nie włożysz, ale jako że był on ostatnim jakim mogłam jechać to się wręcz wepchałam do niego. Dobra, ruszył. Nawet udało mi się skasować bilet. Na następnym przystanku kolejny zdziw, ale poztywny- okazało się, że spora część w autobusie to studenci polibudy, którzy wysiadali na następnym przystanku. Tak... w końcu miałam czym oddychać (czy ja wspominałam, że cierpię na ludzi-dotykową fobię?). No tak... ale okazało się, że była to specjalna zagrywka by odwrócić moją uwagę. Tak... kontrola biletów... a u nas to zazwyczaj oznacza zakłócenia w eterze. Oczywiście i tym razem nie było inaczej. Młody kanar sprawdzał bilety i oczywiście jak to na Polaków przystało, musiał znaleźć się ktoś kto uważa, że go przepisy nie obowiązują... i nie, tym razem nie był to młodzian, ale pan, ok. 45 lat, widać było że kasę to on ma (więc czemu sobie stary samochodu nie zafundujesz?). Skąd wiem, że na brak kasy nie narzekał? Jak ktoś się chwali w autobusie swoją wypasioną komórką i markowym zegarkiem to niech się nie dziwi, że inni uważają, że spokojnie można go okraść i się nie zawieść na łupach. Wracając do sytaucji w autobusie: oczywiście nasz Pan Kasiasty od płacenie mandatu chciał się wywinąć i... zwiać jak tylko otworzyły się drzwi na przystanku. I właśnie dzięki naszemu wzorowemu obywatelowi, który płaci podatki i stosuje się do zasad korzystania z komunikacji publicznej, staliśmy na nim dobre 10 minut gdyż jak się okazało, pan Konduktor nie chciał go puścić i zaczęli się szarpać w drzwiach pojazdu. Już nie mówię o tym, że ja tam stałam i mnie wywalili na czym omal nie ucierpiał mój laptop i gdyby nie pewna pani to bym wyrażnęła taką glebę, że nie byłoby ze mnie co zbierać, ale 10 MINUT! No co za fajdała jedna! Nie pomyślał że inni ludzie mogę się śpieszyć na pociąg skoro ten autobus jedzie na dworzec PKP? Już mi się słowa cisnęły pod adresem tego pana, ale na jego szczęście byłam tak przyciśnięta, że bałam się że gdy otowrzę buzię to zamedleję bo moje płuca tego nie wytzrymją. I w tym momencie cieszyłam się, że umówiłam się z Jackiem, że ta osoba, która pierwsza będzie na dworcu to kupuje bilety dla obojga. Niestety Zdrajcy MPK udało się uciec, ale miało to także swoje dobre strony- w końcu ruszyliśmy (już nie wspomnę o tym, że ludzie w sumie ochrzanili Konduktora, za to, że nie puścił od razu tego Nie-Będę-Kupował-Bieltu-Bo-Jestem-Nietykalny... myślenie ludzi mnie zadziwia, stoją po stronie tych co nie skasowali biletu, a później mają WTF na twarzy i narzekają gdy bilety drożeją... trochę brak tu logiki). Oczywiście na pociąg wpadłam w ostaniej minucie, przy okazji rozrywając sobie pasek od torby, ale po chwili szukania mogłam spokojnie usiąść na- teoretycznie -3 godziny w przedziale wraz z resztą ekipy z roku. Czemu teoretycznie? A nie zauważyliście napisu PKP? Jak to na twitterze napisała mi znajoma- Poczekaj Kiedyś Przyjedzie. No ja tam nie narzeka, lubię oglądać polskie widoki przez 1,5 godziny stojąc w szczerym polu w nagrzanym przedziale gdzie nie masz jak nogą ruszyć z powodu siedzącej tam grupy ludzi i ich bagaży, które zajmowały całą przstrzeń. To przecież jest takie wspaniałe~~ No ale marudzić nie będziemy. Plus tego wszystkiego jest taki, że dzięki naszej małej przysiadówce jechaliśmy, którymś z kolei pociagiem do Żywca i byliśmy na dworcu w Katowicach wsytaczająco długo bym mogła zakupić dla siebie moje ulubione kanapki (z takiej budki z kanapkami w tunelu na dworcu :D) oraz wodę do picie, których oczywiście nie miałam jak kupić przed wyjazdem (ach ten mój brak czasu~~). Wszystko ładnie, zgrabnie i powabnie, czekamy na peronie na pociąg (kit z tym, że zdąrzyłam już zrazić do siebie jedną koleżankę z roku, co jakoś mnie nie ruszyło- nie lubię ludzi uważających się za hide wie co), a tu 3 minuty przed planowym odjazdem z megafonu, że pociąg dziś wyjątkowo przestawi się na peron 1 (notabene na drugim końcu dworca)... no i zaczął się owczy pęd~~ Jak ja nie lubię biegać~~ Po tym wyścigu udało się nam zająć jakieś tam miejsce w tej sardynce i ruszyliśmy- w końcu. Teraz już tylko 2 godziny i w końcu Żywiec. 
Jak się okazało, góry przyjęły tylko mnie, a mojego pecha nie wpuściły w swoje progi bo jak przekroczyłam tą bramę:


to zaczęła się moje niezwykła bajka. 
Tak jak w tamtym roku ruszyliśmy zaraz na przystanek autobusowy, wsiedliśmy w odpowiedni autobus (bilety podrożały w Żywcu!) i dojechaliśmy prawie pod sam internat :D I tu była przykra dla mnie niespodzianka, a mianowicie zamknęli na czas remontu sklep Społem, do którego się zawsze w tamtym roku chodziło po zakupy gdy się wracało z "wywiadowczych wycieczek"~~ W sumie to zostało mi to zrekompensowane tego samego dnia, gdy Martyna pokazała mi gdzie zaraz obok nas jest biedronka, ale proszę dajcie mi na chwilę się posmucić z powodu sklepu Społem *chwilę później* No to na czym to ja skończyłam? A! Już pamiętam :D Zameldowałyśmy się u naszego profesorka, dowiedziałyśmy się że w tym roku nie będzie dla nas diety (i tekst: "Może w tym roku pojeździlibyście na trochę dalsze tereny"- to ja się pytam: Za co?... ech... ten uniwerek mnie czasem przeraża~~). I tak gadu, gadu, srutu tutu i w końcu w swoim pokoju razem z Anią i Martyną, z którymi wcześniej nie pomyślałabym, że tak dobrze będę sie dogadywać. Ale jak się okazuje, Żywieszczyzna ma coś w sobie co dodaje sił by robić coś dalej. Co takiego? Ano na to zapraszam na drugą część tej opowieści, bo na razie to jest tutaj 17 kwietnia 2012, późno w nocy i właśnie idę spać, by następnego dnia obudzić się w jakby innym świecie :D 

cdn...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz