poniedziałek, 5 marca 2012

I nagle drzewo zaczęło się trząść...

...przez co panda omal z niego nie spadła. Złapała się mocno swojej gałęzi i spojrzała na dół, a tam mocno zaczerwieniony na tworzy osobnik próbował dobrać się do jej uchi*. Jeszcze mocniej przytuliła się do gałęzi mając nadzieję, że ktoś na dole zareaguje i pomoże bezbronnej pandzie. Jednak ludzie przechodzący obok, jedynie zerkali na całą sytuację i szli dalej zostawiając pandę samą sobie z natrętem.
"Czy ja już tego nie przerabiałam?" pomyślała panda i starając się utrzymać równowagę podeszła do swoich zapasów "amunicji kamykowej" zebranej pewnego dnia. Wzięła jeden kamyk i rzuciła w natręta, później drugi, trzeci aż w końcu chwiejnym krokiem zakłócacz jej spokoju odeszedł. Panda stanęła dumnie wypinając pierś do przodu. Tak, jej drzewo zostało przez nią uratowane!



Wracając w sobotę do domu na weekned pociągiem, miałam niewątpliwą przyjemność jechać w jednym wagonia z jednym jakże "miłym i towarzystkim" panem oraz z czwórką "najdzielniejszych mężczyzn" jaką dane mi było spotkać. Ja się przyznaję bez bicia, jestem introwertykiem, pierwsza nie zagadam do obcego... no tak już mam. Włączyłam więc swój laptop (nazywa się Miyabi :D ) i odpłynęłam w świat koncertu pandowego. No, ale jak się okazało, jeden z moich towarzyszy podróży był, aż za bardzo towarzyski na co niewątpliwie miały malutki wpływ napoje jakie spożył przed podróżą, oczywiście typowo polskich, narodowych trunków. Mi to tam rybka z małpką, skoro lubi czemu miałabym mu zabraniać. No ale jak pisałam, ja jestem dość nieśmiała w stosunku do osób mi nieznanych i raczej nie przepadam gdy ktoś nagle siada koło mnie, chuchając mi do ucha tak "czystym" powietrzem, że nawet konia by można było upić, przy okazji sprawdzając czy nie mam gdzieś zbędnych kilogramów na ciele. Po prosiłam więc tego jakże "miłego" pana by się ode mnie oddalił, ale widać pan nie mówi dobrze po polska bo nie zrozumiał, a może był to nagły napad głuchoty? Nie mając pewności co dokładnie jest przyczyną jakże "towarzyskiego" zachowania mojego współtowarzysza mimo mojego poinformowania go, że nie mam zamiaru poznawać w tym momencie nowych ludzi, postanowiłam wykorzystać sposób włoski czyli na migi. Po kilku "odepchnięciach" od siebie Pana Czysty Oddech udało mi się go przekonać by w końcu wrócił na swoje miejsce. Oczywiście wielką pomocą okazała się także reszta moich współtowarzyszy, którzy jakże odważnie na to wszystko patrzyli. Ich wzrok, muszę przyznać, był bardzo pomocny i dodawał mi odwagi w tejże jakże trudnej z powodów barier językowych rozmowie. Po prostu to był zaszczyt jechania z nimi i przekonania się własnej skórze o zawsze skorych do pomocy, bezbronnej dziewczynie mężach naszej polskiej ziemi.
Niech więc żyje nasz trunek narodowy i męska odwaga oraz rycerskość! Wznieśmy szklanki i schowajmy się pod stół!

a to jest utwór z dedykacją dla naszych prawdziwych Panów :P

*uchi- z japońskiego "mój dom"